Wodospady na Mekongu czyli Si Phan Don

Nasze zwiedzanie Laosu to głównie podróż autobusem. Wstępnie planowaliśmy, że na północy zabawimy dłużej ale jakoś nic nas tam nie trzymało i nie chcieliśmy tam być dłużej. Więc urządziliśmy sobie rajd przez Laos.

Podróż z Vang Vieng do Pakse mija nam w dość lokalnych klimatach. Autobus jest dwupiętrowy ale cały dół to szoferka oraz przestrzeń na różnego rodzaju bagaże. Na górze miejsca do siedzenia. Jedna szyba cała popękana i zaklejona punktowo, druga szyba wyszła cała więc okno zostało zaklejone czarnym czymś.
Po kilku godzinach wszystkie miejsca są zajęte wliczając również trzyosobowe kanapy. Jak to? No takie zwykłe dwa miejsca tylko siedzą trzy osoby :)


W związku z tym kierowniczka od biletów (cała Azja ma kierowcę i 'pilota' w komplecie do obsługi autobusu - sprawdza i sprzedaje bilety, odpowiada na pytania, liczy pasażerów, na przystankach krzyczy i nagrania pasażerów) dostawia plastikowe stołeczki.
Dodatkowo na każdym przystanku wsiada 5-10 kobiet sprzedających jedzenie - owoce, orzeszki, wodę, jajka na patyku, grillowanego kurczaka - w postaci szaszłyków jak również całego rozplaszczonego kurczaka. Mimo że znam ten zwyczaj i widziałam wiele razy to jednak te całe kurczaki mnie za każdym razem bawią.



Panie wsiadają na jednym przystanku, jadą kawałek, dobijają targu i kilkaset metrów dalej (czasem więcej) wysiadają. Wracają 'na bazę' (do swoich straganów) autobusem, który przyjedzie z naprzeciwka. Czasem muszą się bardzo spieszyć - jak nie dobiegną z jednego do drugiego to albo trzeba czekać na następny autobus albo wracać z buta.

W Pakse nocujemy i następnego dnia kolejnym autobusem do Nakasong a stamtąd w ramach biletu łódeczką na naszą wyspę Don Khone.
Autobus był pełen białasów więc jak stanęliśmy na 'nabrzeżu' a pan wywołał posiadaczy żółtych bilecików i zgłosiliśmy się tylko we trójkę a ostatecznie było nas tylko dziesięcioro to bardzo mnie to ucieszyło. Reszta gawiedzi płynie na wyspę Don Det, bardziej imprezową.



Rejon gdzie spędzamy kolejne 4 dni wzbudzało bardzo dużo zainteresowania kolonialnej Francji. Jest to jedyne miejsce na Mekongu gdzie jest przerwany szlak żeglowny z Chin do morza. Pierwszy spłynął to Norweg ale na pewno nie płynął łodzią transportową.
Późniejsze ekspedycje kończyły się zawsze tym samym wnioskiem - może być ciężko sforsować ten teren dużymi łodziami.




Mekong rozdziela się tutaj na 7 głównych nurtów i setki mniejszych a wszystkie mają do pokonania 21m różnicy wysokości. Znaczna większość odbywa się na krótkim odcinku co oznacza wodospady albo bardzo konkretne bystrza.
Żeby zapewnić 'żeglowność' tego odcinka Francuzi wybudowali kolej wąskotorową, wraz z mostem między wyspami Don Det i Don Khone oraz punktami załadunku łódek na wagony.
Z tego okresu ostał się kawałek starego portu na Don Det, most kolejowy między wyspami Don Det a Don Khone, dwie lokomotywy i punkt rozładunkowo-załadunkowy na końcu wyspy.




Na samym Don Khone są dwie wsie - jedna główna - przy moście - w której obecnie stacjonują turyści i wszyscy, którzy z tego żyją oraz przy wspomnianym punkcie rozładunkowo-załadunkowym jest druga wieś. Jest tam kilka domów i wydaje mi się, że nie wszyscy tam żyją z turystów bo są tylko 2 knajpki a hoteli nie ma. Poza tym widać na wyspie trochę pól ryżowych, gdzieniegdzie rozsiane są pojedyncze domy. I to wszystko.




Wodospady.
Jesteśmy tutaj na początku pory suchej i poziom wody jest określany jako średni. Prędkość nurtu Mekongu jest zatrważająca mimo tego a widok wodospadów i bystrz, które oglądamy robi ogromne wrażenie.
Mamy okazję obejrzeć dwa z siedmiu głównych kanałów, na które rozdziela się Mekong - cały region nazywa się Si Phan Don.

- O, tutaj napłynięcie jest super, boof na prawym zawiosłowaniu, ale ta dziura poniżej to piekło - nie chciałbym się tam znaleźć.
- A widziałeś tam, tam to dopiero jest piekło, pół rzeki tam wpada.
- Nieeeeeee, tam jest kamień i auto-boof.
- Dobra, tutaj da się bokiem - napłynięcie spoko, tutaj tylko trzeba uważać na poduszkę na prawym brzegu więc lepiej dziobem do lewej.
- No tak, ale tam kończysz w gigant cofce, która ma nurt prawie tak mocny jak  główny.
- Nieeeeeee, będzie ok ale zobaczmy z dołu. - idziemy.
- No... jednak nie, na końcu odwój a potem wpadasz do cofki, przez którą trzeba się promować dziobem w dół rzeki. Nie, jednak nie.

Tak właśnie brzmi dwoje kajakarzy zwiedzających największe wodospady na świecie ;)
Na nasze usprawiedliwienie takie rozważania nie są w 100% teoretyczne bo byli tacy, którzy znaleźli dla siebie linię i się dobrze bawili choć dla mnie to oczywiście jest i zawsze będzie poza zasięgiem. Przy wybieraniu linii trzeba uważać bo rybołówstwo jest tu podstawowym zajęciem a pułapki na ryby są bardzo częstym widokiem i można się nieprzyjemnie wpakować.




Dla tych co zainteresowani - tutaj opis i filmik z pływania w tym regionie chyba w tym roku.

Wiadomo, że ranking 'naj' wodospadów może mieć różne kryteria - wysokość, przepływ i szerokość.
Na obszarze gdzie się znajdujemy Mekong rozszerza się na ponad 10km i przyjmując, że jest to szerokość wodospadów - są one uznane za największe na świecie. Dla mnie jest to lekkie oszustwo bo na przestrzeni tych 10km jest 7 głównych kanałów, setki mniejszych a do tego kilka sporych wysp normalnie zamieszkałych. Ale wiadomo - każdy chce mieć coś 'naj' na świecie.
Ćwiczenie: na pierwszym zdjęciu poniżej znajdź 4 osoby jako punkty odniesienia dla skali. A to tylko jakieś małe poboczne wodospadziki.





Deniwelacja terenu jaką pokonuje rzeka to 21 metrów. Zastanawialiśmy się czy poniższe pasy to warstwy skał o innym składzie czy osad pokazujący poziom wody przy wyższych stanach. 'Niemożliwe żeby to był poziom wody bo przecież jest na poziomie korony wodospadu'. Otóż myliliśmy się. Są to linie poziomu wody i jak się dowiedzieliśmy we wrześniu poziom wody był taki że wodospady są połykane i stają się 'tylko bystrzami'.




Na obszarze poniżej wysp gdzie powoli wpływają wszystkie odnogi a od brzegu do brzegu jest około 2km poziom podniósł się tak jak widać na zdjęciu poniżej - znajdź Piotrka dla skali.


Poza oglądaniem wodospadów jeździliśmy na rowerach po wyspie w piekielnym upale, przedzieraliśmy się przez zapadnięte mostki zrobione z francuskich szyn kolejowych, oglądaliśmy jak pani szydełkiem dzierga sieci rybackie i mocuje obciążniki zrobione z nakrętek do śrub.





Zrobiliśmy też jednodniową wycieczkę kajakową. Spływ w kajakach typu sit-on-top to nie jest najwygodniejsza forma spływu ale i tak było fajnie. Pływaliśmy wzdłuż linii granicznej z Kambodżą, lunch jedliśmy na wyspie kambodżańskiej, obserwowaliśmy katastrofę w wykonaniu naszej grupy, która niesiona mocnym nurtem na słupki mostka wywracała się koncertowo. Na szczęście utopione zostało tylko kilka par japonek oraz okularów. Kamerkę jedna para miała przezornie zabezpieczoną doczepionym pływakiem. Widzieliśmy też z daleka delfiny Irrawaddy (same grzbiety jak się wynurzają ale było też słychać ich pufanie co mnie bardzo zaskoczyło, że jest takie głośne).



Delfin ten potrafi funkcjonować zarówno w wodach słonych jak i słodkich. Potrafi wędrować do 1000km w górę rzeki w poszukiwaniu pożywienia. Ma kilka subpopulacji żyjących w kilku rzekach w rejonie Azji między innymi właśnie w Mekongu. Według tego co wyczytaliśmy - jeśli dobrze zrozumieliśmy - mieliśmy okazję zobaczyć jednego z około 5 ostatnich delfinów żyjących w tym rejonie. Jedna z przyczyn jakie powodują wymieranie tego gatunku to stosowanie sieci typu gillnet co oznacza 'sieć skrzelowa' jak się dowiedziałam - zwłaszcza młode delfinki łapią się w tę sieci w ten sposób utrudniając skuteczny wzrost populacji. O tyle o ile w tej kwestii zostały podjęte próby współpracy i uświadamiania lokalnej społeczności i zostały poczynione faktyczne postępy o tyle istnieje znacznie poważniejszy problem na Mekongu związany z budowlami hydrotechnicznymi. Jedna z nich jest budowana na jednym z kanałów tuż powyżej ujścia tego kanału do głównego nurtu rzeki, które jest właśnie rejonem życia tych delfinów.

Mekong jest rzeką zaporowaną już na odcinku chińskim. Tam funkcjonuje już 7 zapór, budowane i planowane jest kolejne naście. Rządy Laosu, Kambodży oraz Tajlandii również wydały zgody na kolejne zapory w tych krajach. W Laosie już kilka jest w budowie, kilkanaście kolejnych jest w planach - Laos ma ambicje stania się 'baterią Azji'.
Z drugiej strony skoro Chiny już się zaporują to nie na co się dziwić, że pozostałe kraje też chcą mieć swoje rezerwuary. I mamy tutaj efekt domina wywołany przez Chiny.

Już istniejące zapory przyniosły zaburzenia rocznego cyklu poziomu wody w zależności od pory roku (deszczowa vs. sucha). W porze suchej przez ostatnie 5 lat obserwuje się 75% wyższe stany wody niż wcześniejsza średnia. W związku z tym ryby podróżujące w górę rzeki na tarło mają problemy z rozmnażaniem. Dodatkowo spusty wody z chińskich zapór odbywają się nieregularnie oraz bez jakichkolwiek informacji co powoduje zalewanie pól uprawnych oraz siedzib lokalnej ludności. W porze deszczowej z kolei są średnio niższe poziomy wody co zaburza z kolei cykl nawadniania i uprawy pól ryżowych. Wszystkie zaburzenia cyklu rocznego mają też bezpośredni wpływ na rybołówstwo, będące jednym z głównych źródeł utrzymania mas ludności wzdłuż rzeki.
Skutek jest taki, że chińczycy docelowo mają ogromny wpływ na źródło wyżywienia (ryby i ryż) w 4 krajach regionu (Laos, Tajlandia, Kambodża oraz Wietnam) oraz na poziom produkcji energii. Bo nie muszę dodawać, że wiele z tych zapór jest budowanych przez chińskie firmy. Biorąc pod uwagę, że Laos nie ma dostępu do morza to czarny scenariusz byłby taki, że zaburzenia rocznego cyklu poziomów wody znacząco zmniejszają uprawy ryżu i wymuszają na Laosie import nawet ryżu. Nie wróży to nic dobrego.
Według różnych źródeł dodatkowy problem z budowaniem tam jest taki, że opracowania wpływu tych tam na środowisko są bardzo słabej jakości i nie są wiarygodne. Dodatkowo lokalna ludność nie jest rzetelnie informowana o wadach i zaletach.

I znów kończę dość smutnym wnioskiem.

Komentarze

  1. no i co?? nie probowaliscie pływac? obeszliscie się smakiem??

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, nie próbowaliśmy. Ja nigdy nie spróbuję a Piotrek... kto wie, może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, nie próbowaliśmy. Ja nigdy nie spróbuję a Piotrek... kto wie, może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Władca Oriona12 grudnia 2017 14:25

    Pewien sprzedawca w sklepie bardzo nie lubił chińczyków.
    Pewnego dnia do sklepu wchodzi chińczyk i mówi:
    - Dzień dobry
    - Dzień dobry - odpowiedział wkurzony sprzedawca
    - Ja chcieć kupić pedigri pal dla mój pies.
    - Nie sprzedam Ci tego pedigri jak nie przyjdziesz z psem.
    - Ale Ja nie chodzić z pies w sklep
    - To Ci nie sprzedam!
    Zły Chińczyk poszedł po psa i kupił to pedigri.
    Na drugi dzień przychodzi i mówi:
    - Ja chcieć kupić whiskas dla mój kot
    - Nie sprzedam Ci jak nie przyjdziesz z kotem.
    - Ale ja nie chodzić z kot na zakupy
    - To Ci nie sprzedam.
    Jeszcze bardziej zły Chińczyk poszedł po kota i kupił ten whiskas.
    Na trzeci dzień przychodzi z papierową torebką i mówi:
    - Pan włożyć tu ręka
    - A po co?
    - No pan włożyć
    Sprzedawca włożył a Chińczyk do niego:
    - Pomacać
    - No
    - Ciepłe?
    - Ciepłe
    - Miękkie?
    - Miękkie
    - Ja chcieć kupić papier toaletowy!

    OdpowiedzUsuń
  5. No, hej tam w dolinie, coś błyszczy z dala ....., a możeby tak błyszczało bliżej?? o którek lądujecie- liczymy już dni.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz