Bagan - Azja wiejska a nie miejska

Nocka w pociągu relacji Yangoon-Bagan. Będę cwana i pójdę spać na górze, łóżko tam wydaje się być równe myślałam. A dodatkowo pewnie będzie tam mniej przewiewu od okien więc w sam raz dla zmarźlucha myślałam. Jako wredna baba Piotrkowi zostawiłam mniej równe łóżko bo z dwóch rozkładanych foteli ale przede wszystkim na dole był większy przewiew od otwartych okien. Dla niego to akurat lepiej bo nie lubi gorąca.
Yhy, figa z makiem. Na górze tak trzęsło jak na grzbiecie konia - tylko ja byłam w przeciwfazie do jego kroku ;)
Szybko podkuliłam ogon i pokornie zeszłam na dół i gnieździliśmy się na jednym łóżku. Gorąco jak w piekle bo zostawiliśmy tylko jedno okno otwarte żeby nikt nam nie wlazł na stacjach ale trochę mniej trzęsło. Dało się zasnąć.
Wieczorem na stacjach były pakowane wory z cebulą, mango czy innymi dobrociami. W nocy i nad ranem budziły nas pokrzykiwania osób wypakowujących owe dobroci. A inni wracali od drzwi towarowego wagonu z listami w ręku - pojedyncze koperty z paskiem w około (takim biało-niebiesko-czerwonym).
Pół przytomna na jednej ze stacji usłyszałam "Hello, how are you sir. Hello, how are you?". "Hahaha, sleepy, very sleepy" ubawiony odpowiedział sam sobie nasz kelner widząc brak reakcji z naszej strony. 
Bagan.
To jest Azja jakiej szukałam. Oczywiście jest to bardzo znane w Birmie i turystyczne miejsce ale jest wspaniale. Miasto jest małe, nie ma wieżowców, ulice mają szersze pobocze niż jezdnię (jak wiadomo życie toczy się na tym poboczu), nawet w centrum miasteczka wielokrotnie drogi są szutrowe a nie asfaltowe, znacznie mniej aut a więcej rowerów i skuterów.
Taka wiejska Azja a nie miejska. A przynajmniej mało-miejska a nie wielkomiejska.







Bagan to rejon gdzie znajduje się ponad 3 tysiące świątyń, których czubki wystają ponad dość niską i karłowatą roślinność.













Najstarsze świątynie powstawały tutaj w XI wieku zbudowane przez ówczesnego króla. Kolejne były dobudowywane przez zamożnych i znaczących ludzi żeby zdobyć zasługi, które miałyby szanse ochronić ich przed "reinkarnacją w postaci krewetki" jak podaje przewodnik. Jest to miejsce ważne i święte dla samych Birmańczyków, którzy dość licznie tutaj przyjeżdżają. Trafiliśmy na jakiś ich festiwal więc wydaje się że ruch w interesie jest większy niż zazwyczaj.

Bagan jest porównywane do Angkor Wat (Piotrek twierdzi że jednak jest to lekka przesada, ja będę w stanie ocenić to za miesiąc) a od 1996 starają się dostać na listę UNESCO. Na razie znajdują się na liście rezerwowej ;) Wedle różnych informacji zbyt słabo dbali o te zabytki, zbudowali w okolicy psującą krajobraz wieżę widokową, w obrębie zabytkowego obszaru pole golfowe i dwupasmową drogę, hotele w obrębie 'Old Bagan'. Wtedy dostali psztyczka w nos od UNESCO i dostali wskazówki żeby wdrożyć odpowiednie przepisy dotyczące ochrony zabytków, przygotować plan zarządzania i jak sobie poradzić z tymi błędami poprzednich wojskowych rządów. W tym roku w wrześniu złożyli ponowną aplikację, teraz w listopadzie mają być wstępne uwagi, w 2018 poprawki i decyzje.

3 dni luźnego zwiedzania minęły pod znakiem pagód i stup, jeżdżenia na rowerach po całej okolicy, wspinania się na niektóre stupy i oglądania zachodów słońca, próbowania lokalnego jedzonka, odkrywania różnych zakamarków targowiska i koncertów.



Powoli zaczęło się kupowanie pamiątek, materiałów w których tu chodzą, spodni w słonie i innych takich.
Nocny market to jest zawsze przygoda. Na tym znaleźliśmy różne sekcje:
- z materiałami i ciuchami
- z klapkami
- z kołdrami
- ze skrzyniami wyglądającymi jak wojskowe
- z glinianymi gigantycznymi wazami, ze średnimi wazami, małymi wazkami, glinianymi puzderkami, figurkami i coo tylko wymyślisz 
- z artykułami domowymi (plastikowymi i metalowymi)
- z artykułami domowymi plecionym z bambusa (kosze, torbo-koszyki, misy, krzesła)
- ze ścianami do domów czyli matami bambusowymi, które służą za podłogę, ścianę a czasem też dach.
oraz całe mnóstwo innych sekcji :)




Na placyku jednego wieczora był pokaz umiejętności sztuczek piłkarskich chinlone innego wieczora był koncert lokalnej wokalistki oraz pokaz tańca który zgromadził nie lada publikę.
Publika ubrana była ciepło - swetry i bluzy, grube czapki a co większe zmarźluchy w kurtki puchowe. W końcu zima - temperatura niebezpiecznie zbliżyła się do 25 stopni.

Innym odkryciem muzycznym był koncert rocka birmańskiego a następnego dnia z tego samego lokalu dobiegała znacznie bardziej liryczna muzyka. Bramki do lokalu wyglądały jak poniżej :D


Ceny w Birmie są różne. W miarę sensowne hostele to około $30 za noc za dwie osoby (osobny pokój, dorm będzie tańsze) - w porównaniu do Tajlandii to drożej. Jedzenie - bywa tańsze niż w Tajlandii a bywa droższe.
Wjazd do Baganu (bilet na cały obszar na 5 dni) - 25000 Kiatów 
Obiad w 'knajpie' - od 2 do 5000
Duże piwko w knajpie - 2 - 3000
Piwko w sklepie - 1000
Świeży sok w knajpie - 1000
Jedzenie kupowane na nocnym markecie - zazwyczaj porcja to 1000.
Wielka papaja - 1000
Spore awokado - 800
Coca cola 0,6l - 500
Rower na cały dzień - 1500-2500
Litrowa bytelka wody - 300-1000

A ile to 1000 Kiatów? 2,70zl

Ciekawostka:
W ciągu pierwszych godzin pobytu w Birmie nie da się nie zauważyć rdzawych plam na chodnikach, częstego spluwania rdzawej śliny do rynsztoku oraz wątpliwej urody uśmiechy Birmańczyków z rdzawo zabarwionymi dziąsłami i zębami. Wszystko to 'zasługa' popularnej używki pod nazwą 'betel'. Jest to kilka ziaren jakiejś specjalnej palmy z jakimś olejem czy sosem zawinięte w liść tytoniu.


Sposób spożywania to długotrwałe żucie powodujące po dłuższym czasie lekkie pobudzenie a jako skutek uboczny generujące wzmożoną produkcję śliny. Stąd to ich notoryczne i ohydne plucie i plamienie wszystkiego na rdzawo. 
A sztukę celnego plucia mają opanowaną do perfekcji. Ponoć żują to zarówno kobiety jak i mężczyźni ale jednak białe zęby znacznie częściej można zobaczyć u kobiet niż u mężczyzn. 

Ciekawostka 2:
Kolejną rzeczą jakiej nie sposób nie dostrzec to charakterystyczny makijaż na twarzach. Noszą go mężczyźni i kobiety (częściej), dorośli i dzieci, na twarzy a czasem też na dekolcie. Dla niesprawnego oka będzie to wyglądało jak twarz upaćkana błotem ;) W rzeczywistości jest to pewnego rodzaju glinka czy bardziej pył drzewny ze specjalnej rośliny, rozcierany o dedykowany do tego kamień w odpowiednim kształcie. Zmieszany z wodą i nałożony na twarz chroni przed słońcem (Azjaci cenią jasną cerę), matowi, hamuje łojotok (w tym upale to zbawienie), poprawia cerę i zapobiega różnym atrakcjom pt. wszelkie krosty, krostki, krosteczki.



Ciekawostka 3:
Śniadania azjatyckie nie odbiegają od ich obiadu i kolacji. W Birmie oznacza to, że dostajesz ryż, ostre kiszone liście czegoś zielonego, suszoną rybę, mieszankę orzeszków ziemnych i ostrych papryczek, jakieś kawałki suchego mięsa z papryczką, chinskie pierożki smażone na głębokim oleju, jakieś inne cosie smażone na głębokim oleju.
Wyglądało to mniej więcej tak choć zamiast warzyw były suszone mięsa i ryby.


Podjęłam próbę takiego śniadania raz. Tak jestem mięczakiem i następnego dnia już brałam śniadanie bardziej 'nasze' (owoce, tosty, dżem, coś a la masło ale nie mamy pojęcia z czego zrobione, jajka sadzone - oczywiście na dużej ilości oleju więc tłuste jak cholera).
Mam też spostrzeżenie, że jednak większość białasów nie jest w stanie przestawić się na azjatyckie śniadania. O tyle o ile resztę dnia zajadamy ze smakiem lokalne potrawy i próbujemy różne rzeczy o tyle lokalnym śniadaniom większość mówi nie. 
A swoją drogą - większość jedzenia jest turbo tłusta. Nie mam pojęcia jak oni moga jeść tak tłusto w tym klimacie. 

Komentarze

  1. koniecznie zjedźcie smażone pająki i mrówki;ja odpadłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam trekking w Hsipaw, Mr Charles i przewodnik Chicken bone:), dla mnie to było najlepsze co przeżyłam w Birmie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz